Ośmiu tajskich przywódców protestów prodemokratycznych, żądających wcześniejszych wyborów, poddało się po tym jak policja zablokowała marsz zorganizowany w rocznicę zamachu stanu z 2014 roku.
W Bangkoku zebrało się około 500 protestujących, jednak z powodu przewagi liczebnej policjantów protestujący szybko się rozeszli.
Protest odbył się z powodu zaniepokojenia społeczeństwa przedłużającymi się rządami wojskowymi.
Premier Prayuth Chan-ocha wielokrotnie powtarzał, że wybory odbędą się na początku przyszłego roku, mimo żądań tłumu by odbyły się wcześniej.
Demonstranci wyruszyli z Uniwersytetu Thammasat, ale zanim dotarli do siedziby premiera zostali zatrzymani przez szeregi policji.
Podczas przemarszu policja aresztowała dwóch protestujących za złamanie prawa, jednak nie podano szczegółów w tej sprawie.
Junta, czyli Krajowa Rada Pokoju i Porządku (NCPO), oświadczyła, że wniosła oskarżenia przeciwko pięciu przywódcom protestów za zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia.
Wojsko obiecało powrót do demokratycznych rządów, ale wielokrotnie już opóźniało wybory powszechne.
Premier Tajlandii, który w 2014 roku doprowadził do zamachu stanu, powiedział dziennikarzom, że wybory odbędą się nie wcześniej niż początkiem 2019 roku.
Obecnie tajska junta spotyka się z krytyką ze strony opinii publicznej.
Z kole wicepremier stanął w obronie junty mówiąc, że zarówno NCPO jak i premier ciężko pracowali codziennie od czasu objęcia władzy.
Suchada Saebae, 55-letnia sprzedawczyni, nie zgodziła się z tym, twierdząc, że junta nie wykonywała dobrze swojej pracy.
Od początku roku w Tajlandii miało miejsce już kilka protestów przeciwko rządom wojskowym.